Zwykle kiedy siadam w samolocie, zapinam pas, zakładam, że się rozbijemy. Bilet, który trzymam w dłoni miętoszę jak przegrany los na loterii. Miarkuję najgorsze, żeby uniknąć rozczarowania. Moja głowa odnaleziona we wraku, w oderwaniu od rzeczywistości będzie spokojna, może nawet uśmiechnięta..
– a nie mówiłem?!
Przez cały lot na małym telewizorku pod sufitem oglądam swoje życie, nie lubię zostawiać rzeczy na ostatnią minutę. W przerwach na reklamę rozglądam się, przyglądam współpasażerom. Zastanawiam, w razie gdybyśmy jakimś cudem przeżyli katastrofę (np. wpadli do oceanu), kto będzie rozpychał się w szalupie, kto wykłócał o ostatni łyk słodkiej wody, albo wina – ten to z pewnością będę ja. Podróż mija na bujaniu w tych mrocznych obłokach. Budzi mnie uderzenie kół o platformę lotniska. Uff.. i tym razem się udało.
– Brr.. dzień dobry babciu zimo! Witaj dziadku mrozie!
Odbieram jeszcze walizę, pełną souvenirów, butelek, muszelek i kamyczków i do domu. Auto przymarzło do parkingu, góra śniegu na dachu. Odgarniam, skrobię, chucham. Patrzę – przebite obydwie, tylne opony…
– Ty dziadzie, z zimną krwią! Ty lodowaty bandyto! Mroźny minusie! Bałwanie! Zimo, ty cholero bez serca!
Dostałem za swoje. Za to wylegiwanie się w słońcu, kąpiele w oceanie, białe schłodzone wino, obiady pod chmurką, przyciemniane okulary. Za spanie do południa, kolacje o północy, soki ze świeżych pomarańczy i owoce morza. Za sadzenie kwiatów w ogrodzie, przycinanie krzewów i podglądanie kwitnącej magnolii.
Powietrze i ze mnie zeszło, eh.. mimo to moja głowa, w oderwaniu od rzeczywistości jest spokojna, może nawet uśmiechnięta..
– a nie mówiłem?! – przypomina Pan Marek – nie bierzcie kamyków…
[fb_button]
