Z Arambolu do Morjim wracałem plażą. Prawie trzy godzinny spacer, z przerwami na kąpiel. Na brzegu, jak wyrzucone przez morze delfiny, opalały się tęgie rosyjskie turystki. Drobne Induski pokrywały ich ogromne ciała wzorami z henny.
Dzień miał się ku końcowi. W klubach dudnił już goański trans. W ostatnich promieniach słońca hipisi oddawali się dzikim tańcom i jodze. Zgłodniałem. W pierwszej napotkanej knajpce zamówiłem Paneer palak – lekkie danie – biały, twardy ser w szpinaku. Do tego mączne placki garlic naan. Menu w restauracjach na Goa jest głównie po rosyjsku.
Obok przy stole siedział sędziwy asceta. Z radyjka, które stało przed nim na stole dochodziły dźwięki hinduskiej muzyki (a może modlitwy). W jej rytmie nabił rytualną fajkę ku czci Sziwy, zaciągną się i spojrzał mi w oczy. Zaprosił mnie do swojego stołu. Poczęstował fajką.
Przed klubem Shanti, na plaży stoi wielka huśtawka z bambusa. Takie huśtające się łóżko. Leżąc na niej traci się zupełnie punkt odniesienia. Horyzont pojawia się raz między palcami u stóp, a raz nad głową. Odpłynąłem zupełnie.
Goa to plaże. Goa to bazar. Goa to nie Indie.
Do Arambolu wybrałem się tego dnia wczesnym rankiem. W zaprzyjaźnionym sklepie z biżuterią, miałem omówić projekt sygnetu, który zamierzałem u nich zamówić. Arambol, jak wiele nadbrzeżnych miasteczek Goa, jest bardzo turystyczne. Guest housy, bary i budy ze wszystkim. Lokalni mieszkańcy handlują głównie tkaninami. Skośnoocy przybysze z północy – srebrem, a hipisi – ręcznie robioną biżuterią i wyrobami ze skóry.
Kamień, który wybrałem do mojego pierścienia to granat – kamień o kolorze lekko starzonego burgunda. Ładnie zeszlifowany mieni się czerwono-brunatnymi refleksami. Obręcz i koszyk z czystego srebra. Trzy dni pracy. Ręczna robota. Dobra robota.
Zanim wybrałem mój grant obejrzałem niemal wszystkie kamienie, jakie Asish – ojciec i właściciel sklepu – miał na ladzie i pod ladą. Pokazał mi też swoje prywatne diamenty, w tym dwa diamenty o lekko żółtym zabarwieniu. W branży kruszców diamenty szampańskie uchodzą za mniej wartościowe od czystych, białych. Moim zdaniem, są wyjątkowo zjawiskowe.
Spotkałem się z wieloma opiniami, że Goa to nie Indie. U podstaw tego stanu rzeczy leżą portugalskie najazdy i chrystianizacja w XVI wieku. Aktualnie Goa jest kolonizowane głównie przez Rosjan. Wielu białych decyduje osiąść tu na stałe. W przeciwieństwie to innych regionów Indii, alkohol leje się tu litrami.
Opuszczam więc Goa i jadę poszukać prawdziwych Indii. Pierwszy przystanek – Hampi – święte miasto. Potem pokręcę się trochę na południu i wracam na kilka dni do Mumbaju. Wisienką na torcie będzie wizyta w Nashik – winiarskim regionie Indii.

W cieniu palm

Plaże Goa

Stary rybak i morze

Ktoś namalował mnie na ścianie?..

Asish – ojciec i właściciel sklepu z biżuterią

Diamenty – na pierwszym planie dwa diamenty szampańskie

sygnet z granatem

Słońce zachodzi, goańskie dzieci ganiają krowę po plaży

Dzień ma się ku końcowi

Katapultą w kosmos

Plaża w Arambol za dnia

Plaża w Arambol w nocy
[fb_button]
