Na siłownię przyszedł nowy. Cały w tatuażach, kolorowy jak choinka. Niektóre wzory zakrywały już inne – na łydce czarna głowa o 10 oczach, a w tych oczach wyblaknięty wzór spod spodu.
Wyglądał dość egzotycznie. Zauważyłem, że nie tylko ja patrzę na niego z zaciekawieniem. Robił jakąś ogólnorozwojówkę. Najpierw przysiady ze sztangą, potem wyciskanie na klatkę, żołnierskie wznosy na barki, coś na triceps i brzuch na końcu. Przy wspięciach na palce (ćwiczenie na łydki), wytatuowane trzeszcze wychodziły z orbit.
Po treningu spotkałem go w szatni. Nie wiem, czy dziary zrobił sobie w celi (chociaż, jak na recydywę słabo był nabity), na wszelki wypadek pod prysznicem uważałem, żeby nie upuścić mydła na podłogę.
…
Wieczorem na proszonej kolacji u znajomego kilka nowych twarzy, a jaki czort!.. siedzi i ów łobuz. Tatuaże szczelnie schowane pod mankietami i w nogawkach. Jemy, pijemy wino, gaworzymy. Nowy kolega właśnie się doktoryzuje ze sztuki współczesnej, z fotografii. Interesuje się nową anatomią – stąd siłownia, przypina bicepsa.
O tatuaże nie pytam. O więzienie też nie. Rozmawiamy o klasycznych figurach, aberracjach obrazowania ludzkiego ciała, o twarzy-masce, tożsamości. Spieramy się o fotografię, jako najodpowiedniejsze medium do dokumentowania fizyczności, o obecność na przecięciu rzeczywistości realnej z wirtualną – wciągająca dyskusja. Ale tak w razie czego, nie piję dziś więcej, niż dwa kieliszki do posiłku (dlatego tak mało wina w tekście). Przez cały wieczór bawię się widelcem, tak w razie czego…
[fb_button]
