Na wsi, gdzie spędziłem ostatnich kilka tygodni brakowało mi jednej rzeczy – pizzy z dowozem pod nos. W związku z czym, po powrocie do miasta, jadłem pizzę przez trzy dni pod rząd. Chrup!
Kilka dni zajęło mi ogarniecie spraw, sprawunków, rachunków i innych tetegesów. Pierwsze chwile poruszałem się po mieszkaniu po omacku, odkrywając gdzie leżą ręczniki i w którym kubku najbardziej lubię pić kawę rano. Po mniej więcej tygodniu sytuacja się unormowała.
Po powrocie ze wsi, wszystkie ubrania przesiąknięte były zapachem dymu. Dymu, pachnącego spalonym po świętach świerkiem, korą brzozową, zapachem tlącej się powoli olchy. Jest to zupełnie inna mieszanka wrażeń, niż obcowanie z miejskim dymem śmierdzącym szadzą i asfaltem.
Na przestrzeni tych kliku pierwszych dni włączył się mój wewnętrzny alarm antysmogowy.
Organizm boleśnie przypomniał mi o tym, dlaczego wyjechałem z miasta. Nos strajkuje opuchlizną. W mieście na szczęście wiele spraw da się załatwić nie wychodząc z domu – halo, pizzeria..?
⭐⭐⭐
Premiera na łamach bloga!
DEGUSTACJA WHISKY
⭐⭐⭐
Bez obaw, nie będę pizzy popijał whisky. Piję ją solo i zaraz wyjaśnię w jakim celu.
Szwajcarska whisky Säntis, którą będę degustował to edycja Dreifaltigkeit, co się tłumaczy jako dymna (podobno producent – Brauei Locher AG – produkuje 4 różne wersje tego trunku, każda dedykowana dla innego krajobrazu alpejskiego). W jej produkcji wykorzystano drewno bukowe i dębowe oraz lokalny torf, a starzona była w około 100 letnich beczkach po piwie.
Dreifaltigkeit ma kolor ciemnego bursztynu. W nosie wyraźnie czuć dymne aromaty – suszona śliwka, tytoń, nieco cynamonu. Usta wypełniają nuty wędzonki, ciemnej czekolady i orzechów. Po przełknięciu długo rozgrzewa ogniem i pieprzem. Przeprzyjemna.
Ten wyjątkowy trunek polecam jako remedium na miejski smog, ewentualnie jako kapsułę do teleportacji do domku na skraju puszczy, gdzie w kominku tańczy pachnący ogień, a wokół cisza. U mnie to zadziałało.
Na zdrowie!
