Można degustować na poważnie, albo dla zabawy. Z namaszczeniem lub prosto z gwinta. Notując, ale i z beztroskim roztargnieniem. Można też popijać z poczuciem misji – i o takim piciu jest dzisiejsza historia. A było to tak…

 

Przyjechał do nas w odwiedziny przyjaciel, z którym się kilka lat nie widzieliśmy. Przyjechał do naszej wioseczki na końcu świata z odległej zagranicy. Święto w domu. Zasiedliśmy za stołem, korki strzeliły, wino zatańczyło w kieliszkach. Historie i historyjki lały się strumieniami. Gdy zaczęło już się ściemniać, przybiegł mój syn z krzykiem na ustach – Bocian leży na drodze! Bocian! Przyjaciel zdziwiony – Bocian..?

 

Bocian to pies. Pies powsinoga – bez właściciela, bez budy. Cała wieś go adoptowała, a właściwie to on ją zaadoptował. W każdym razie głodny nie chodzi. Jest bardzo żywiołowy, w miejscu nie usiedzi. Spędza u nas sporą część dnia, bo lubi dzieci. Zabiera im zabawki, potem ucieka, żeby dać się w końcu złapać, pociągnąć za ogon. Mój syn Lew go uwielbia. Ja też go lubię. Często dołącza do mnie podczas moich porannych przebieżek.

 
Bocian The Dog

Na drodze rzeczywiście leży Bocian. Ledwo sapie, próbuje się podnieść, ale nie może. Drapię go za uchem, próbuję wymacać, czy kości ma całe. Po chwili udaje mu się wstać i chwiejnym krokiem człapie do nas na podwórko. Kulejący, charczący nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wody nie chciał, nie spojrzał nawet na kiełbasę – oj, nie dobrze – pomyślałem.

 

Sąsiad zza płota mówi, że właśnie przejeżdżał tędy gospodarz, z którego psami Bocian ma na pieńku i jak to ma Bociek w zwyczaju, rzucił się z zębami na jego zderzak. Zwykle wychodzi z tej nierównej walki cało, ale tym razem gospodarz ciągnął za sobą przyczepkę, której psina nie zauważył i oberwał po nosie.

 

Zanim zdążyłem cokolwiek przedsięwziąć, Bocian gdzieś znikł. Obszedłem ze trzy razy podwórko, zaglądając we wszystkie kryjówki kundla i nic… Wróciliśmy do stołu wznosząc toast za zdrowie Bociana.

 
Lew z Bocianem bawią się kupą łosia…

Kolejne trzy dni cały dom chodził lekko struty. Od trzech dni pies nie postawił łapy w naszej okolicy. Codziennie – trochę z poczucia obowiązku, trochę z bezsilności – wznosiliśmy wraz z przyjacielem modły do Dionizosa o zdrowie czworonoga.

 

Czwartego dnia przyleciał. No może nie przyleciał, w każdym razie pojawił się. Jeszcze lekko kulejący, z widocznym strupem na pysku, ale uśmiechnięty! Znalazłem w lodówce najładniejszy kawałek kiełbasy – zjadł ze smakiem. Ale żeś napędził nam strachu! Z każdym kolejnym dniem wyglądał coraz lepiej. Po tygodniu ganiał się już z Lwem podbierając mu drewnianą łychę z piaskownicy. A niedawno przebiegł ze mną jezioro dookoła.

 

 

Smutki zapijaliśmy portugalskim blendem (touriga nacional, syrah, tinta roriz i alicante bouschet) Colossal Reserva 2016 – winem tak samo pysznym, co kontrowersyjnym. Swego czasu na forach winiarskich rozpętała się burza, bo jeden z importerów wystawił na swojej półce Colossala za ponad 4 dyszki, a w dyskoncie można było go dostać za 2 dychy. Ja za butelkę w małym sklepiku, w mojej okolicy płaciłem 23 zł – tyle co w Portugalii, w Portugalii piłem je po raz pierwszy – i o te 3 złote awantury robić nie zamierzam. Tak czy inaczej, gdybym nie znał ceny, degustując w ciemno wyceniłbym je pewnie dużo wyżej, może nawet na te sporne 4 dyszki.

 
Bocian szykuje się do porannej przebieżki.
 

Colossal częstuje kolosalną porcją ciemnych owoców ze szczyptą czarnego pieprzu. Wyraźnie użyta beczka zagęszcza wino, a równie wyrazista kwasowość nadaje mu soczystości. Wino z kategorii ciężkich i sycących, a przy okazji niebędących balastem dla portfela. Dobry towarzysz długich jesiennych wieczorów, ale i w zimowy poranek skutecznie rozgrzeje, doda koloru.

 

Ja z Bocianem lecę na trening, a Wy biegiem w miasto szukać Kolosa. Na zdrowie!

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *