Mój czteroletni syn mierząc się ze słowem pandemia zapytał, czy istnieje też pani-demia… Odpowiedź wydawała mi się dość jednoznaczna, ale po degustacji Win Pandemicznych z Winnicy Miłosz nabrałem wątpliwości… Zapraszam do lektury kolejnego tekstu z serii #winowkoronie
Butelki win dedykowanych pladze zdobi posępna postać człowieka-ptaka. Postać tyleż tajemnicza, co przerażająca. Jak figura z kart tarota, niesie jakąś przepowiednię. W rzeczywistości owa zagadkowa postura to dr. Schnabel, czyli doktor Dziób, powszechnie nazywany doktorem zarazą.

Doktorzy zaraza to lekarze, którzy w na przestrzeni XVII, XVIII i XIX wieku leczyli chorych w czasie różnych epidemii. Aby zabezpieczyć się przed chorobą ubierali specyficzne odzienie składające się z maski z charakterystycznym wielkim dziobem. Dziób wypchany był płatkami kwiatów i ziołami, aby pozbyć się nieprzyjemnych zapachów, ponieważ uważano, że choroba przenoszona jest przez złe powietrze. Dodatkowo cała postać okryta była nawoskowanym płaszczem (ochrona przed przemoczeniem), rękawicami, a w dłoni dzierżyła laskę służącą do trzymania chorych na dystans. W niektórych przedstawieniach koniec laski zdobiła klepsydra ze skrzydłami – symbol tempus fugit, czyli przypomnienie o tym, że czas leci. Lekarze w czasach zarazy byli właściwie zwiastunem nieuchronnej śmierci…
Legenda mówi, że najczęściej byli to niezbyt utalentowani lekarze, nieposiadający własnej praktyki, szukający sposobu na zarobek. Co ciekawe, doktor zaraza miał prawo wykonać – powszechnie zakazanej – sekcji zwłok, celem poszukiwania remedium na chorobę. Widzicie te czarne kruki grzebiące we wnętrznościach…?
Niektórzy z kolei utrzymują, że za maską z dziobem często skrywały się kobiety… Kobieta-lekarz w tamtych czasach nie była czymś oczywistym. Bywały oczywiście uzdrowicielki, ale wiadomo jak się kończyło oskarżenie o bratanie się z czarami. Być może więc, po raz kolejny to kobieta uratowała ludzkość przed zgubą. Anonimowa bohaterka. Pani-demia.
Historia ładnie by się nam zamknęła, gdyby wina pandemiczne z Winnicy Miłosz wyszły spod kobiecej ręki. W rzeczywistości autorem win jest Pan Krzysztof Fedorowicz – doktor zaraza, który na czas kwarantanny wypuścił limitowane serie (po ok. 100 butelek) leczniczych eliksirów w kilku odcieniach.

Wino Pandemiczne białe
Wino pachnące dzikimi ziołami, melisą, pokrzywą, białymi kwiatami z łąki, skórką cytryny. Na ustach niespokojne, lekko buzujące. Dodaje energii i optymizmu.

Wino Pandemiczne różowe
Aromaty mirabelki, poziomki, mieszają się z zielonymi nutami. Na ustach wyczuwalny lekki bąbelek. Lekko paprykowa końcówka. Wino poprawiające wygląd i ogólną witalność, co sugeruje selfstick w ręce dr. Schnabela na etykiecie.

Wino Pandemiczne czerwone
Ciemna barwa wina puszcza oczko fioletowymi refleksami. W nosie krwawy burak, nieco pieprzu i suszonych ziół. Wino spędziło trochę czasu w dębowej beczce, czemu zawdzięcza zamszową fakturę. Wszystko się w tym winie zgadza – słodycz, kwasowość, długość. Tym winem można śmiało leczyć najcięższe przypadki.
…
Wina Pandemiczne, które stworzył Pan Krzysztof, to wina z pazurem, a właściwie należałoby rzec – z dziobem. Z dziobem pełnym ziół. Wina dzikuśne, jurne, z wigorem – bardzo mi się te wina podobają. Jedyny ich problem, to fakt, że tak mało ich powstało. Choć może to dobrze… niech pandemia idzie już w diabły. Oj przepraszam, pani-demia…
